Kiedy sięgam pamięcią wstecz jeden ze wczesnych obrazków mojego dzieciństwa to moi rodzice trzymający się za ręce, oglądający film - Casablanca. Cukierkowa scena, wyidealizowana przez wybujałą wyobraźnię małej dziewczynki? Tak! Jest ona tak głęboko wdrukowana w moją pamięć za sprawą kilku elementów łączących bohaterów filmowych z tymi, którzy w moim „filmie” grają/grali od ponad trzydziestu lat „główne role”. A mianowice: Tato miał praktycznie identyczny kapelusz i prochowiec jak Bogie, Mama uwielbiała stroić się w bordowy kapelusz, który podkradałam z jej szafy odgrywając z kolegami (z podwórka) finałową scenę filmu, gdzie na lotnisku Rick żegna swą ukochaną Ilsę…
Dziś, kiedy moi rodzice odegrali już swoją finałową scenę - pożegnania, z tą różnicą iż to mama pozostała ze mną na „pokładzie”, często wracam myślami do tych chwil, kiedy byli razem – sięgam wtedy po ten bordowy kapelusz i znowu mam pięć lat, siedzę na dywanie, w salonie rodziców i wpatruję się w naszego Neptuna. Ten kapelusz to taka moja kapsuła czasu…
W tym dniu miałam na sobie:
Skórzana spódnica - sh
Koszula z żabotem - MFC - vintage
Kapelusz - vintage, mama
Piękny kapelusz, bardzo do Ciebie pasuje :)
OdpowiedzUsuńprzywitało mnie wspaniałe zdjęcie Twojej rodziny (: zakochałam się w nim ;D
OdpowiedzUsuńCzym byłaby Casablanka bez kapeluszy... ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia! Bardzo do twarzy Ci w kapeluszu :)
OdpowiedzUsuń